70+50 czyli dwudniówka schyłkowa.
Rzecz dotyczy 22 i 23 lipca chociaż pewnie powyżej pokaże się już sierpień. Nie chciało mi się pisać ale wypada dać znać co wierniejszym czytelnikom (Stacho) czy już skończyłem, czy jadę dalej...
Wyjazd ze Sternberka przeciągał się i przeciągał, zadziałała świadomość, że to tylko 65 a ja taki mocny. Najpierw odprawiłem zaległe ablucje, później wypiłem kawę i zjadłem ciastko a w końcu ruszyłem na hrad.
Szczęściem był on w mieście ale propozycja 1 okruhu (bodajże pomieszczenia mieszkalne) o 10.00 jakoś nie zachęciła mnie - tu pan spał, tu pan s.ał, tyle razy już to oglądałem... Ruszyłem więc do Muzeum Czasu; pani w kasie namówiła mnie jeszcze na 700 lat Sternberka ale to była totalna lipa - parę gablot w piwnicy. Za to Expozice Casu dwupoziomowa, wielosalowa, ciekawa. Trochę ujęcia kosmologicznego, trochę historycznego, sporo informacji (m.in. o czasie babilońskim) i eksponatów - głównie zegarów. Śmiesznie tylko czytać naukowe opisy po czesku. Po części eksploracyjnej nastąpiła aprowizacyjna - zakupy w Penny Market - i ruszyłem na Bruntal. Pierwsza dycha to była masakra! Endomondo pociągnęło co mogło i widać zarówno górę jak i tempo. Potem się uspokoiło ale wjazd do Bruntala był znów pod górkę i to remontowaną ulicą; zmachałem się. Pora była już obiadowa ale tylko przetrąciłem 2 parki w rohliku i jakiegoś loda. Na piwo zatrzymałem się w jakimś luksusie, bo za 12-kę Lobkowicz dałem 34 korunki. Ale to był dobry wybór - piana jak śmietana! Z Bruntala do Krnova było za to równiutko a może i z górki, bo 22 km pokonałem w godzinę. Plan był taki, żeby przeskoczyć granicę, przenocować w szkolnym schronisku w Pietrowicach a nazajutrz wrócić przez Czechy do Prudnika i Wieszczyny. I o był jeden z nielicznych planów zrealizowanych w całości; schronisko było, dotarłem za dnia. Po drodze w barze przy stadionie(!) spożyłem pożegnalne piwko, bo nazajutrz już miałem jechać autem. Poranek jak zwykle był niespieszny - posnułem się po tym Krnovie głównie namierzając markety z myślą o późniejszych zakupach. Najtańsze czekolady Studentska PECET (jakoś zapomina się o tym drugim członie nazwy) spotkałem jednak w potravinach CBA w Mesto Albrechtice. Do sakwy wziąłem tylko dwie, jak również dwa piwa i obiecałem wykupić wszystko w drodze powrotnej. Ech ci Czesi, jak wracałem koło 15-tej było już zamknięte... Zakupionymi rarytasami opłaciłem parking pod schroniskiem, bowiem chłopak z recepcji nie chciał słyszeć o forsie. Potem jeszcze tylko załadunek roweru, powrót do Krnova, zakupy w Albercie, Billi i Lidlu i 2-godzinna jazda do Częstochowy, gdzie zaprzyjaźnieni Urbaniakowie ugościli mnie po królewsku.
I to już koniec wrażeń z tegorocznej wyprawy; wypadałoby dołożyć zdjęcia, mapki, jakoś to wszystko podsumować. Pomyślę...