95+85 najdluzsza dwudniowka, czyli jak zdrowie pozwala to sie da...
Austriacka zaraza odeszla chyba na dobre ale byyloby zbyt pieknie... Opuszczajac juz moja maringotke (cholera, skad ta nazwa? spiewal o nich Karel Kryl i wygladalo, ze to jakies wiezniarki) stanalem na niepewna deske na podescie (2 metry nad ziemia) i otworzyla sie pode mna istna zapadnia. Na szczescie nie wlecialem caly tylko lewa noga a d.pa znalazla oparcie w desce sasiedniej, juz mocniejszej. No ale obtarlem udo od wewnatrz a stluklem od zewnatrz, na szczescie jechac sie dalo. Wrocilem pd palac w Lednicach, zeby strzelic pare fotek a potem ruszylem na Podivin. Zaraz okazalo sie, ze droga w budowie i jest zakaz ruchu, na szczescie nie wjazdu, to postanowilem oszczednymi ruchami ten odcinek przemierzyc. Cholera, to juz kolejna obserwacja, ze jak Czesi remontuja droge to ja po prostu zamykaja a u nas zwezenia, mijanki itp. Nie umiem powiedzec, co lepsze. Asfalt na odcinku 4 km byl sfrezowany ale przejechac sie dalo. Gdzies po drodze zaryzykowalem jogurt i buleczke a w Cejkovicach 2 lampki wina - suche cervene Merlot i polosladke bile Rulandskie. Chcialem zmusic zoladek do rozruchu. Do konca sie chyba nie udalo, bo 30 km przed Kromierizem nie dojadlem hranolek i smazenego hermelina - pierwszy raz w zyciu! 95 peklo nawet w dobrym tempie ale znowu stanal problem noclegu. To cholernie oslabia tak sie krecic po wiekszym miescie i dopytywac. Miejscowi prawie nic nie wiedza, bo spia w domach... Pod jednym z hoteli przysiadlem nad kuflem kofoli przy WiFi i wydzwonilem ubytovnie na kraji mesta. Byl telewizor, kuchenka i lazienka. Zapragnalem herbatki, bo czajnik tez byl a mam maly zapasik ze soba. No i fak (w wersji czeskiej chyba nie uznawanej za przeklenstwo) poparzylem sobie warge dolna i jezyk. fak, fak, fak... Rano ruszylem mocno niewyspany, bo chyba za duzo kofeiny przyjalem w ciagu dnia i walkowalem sie do 5-tej. Chcialem wejsc do palacu a tu jakis buc mnie pogonil z rowerem, kazal przypiac na parkingu a bagaze wzac ze soba. Idiota! Ale nie zaluje, co najwyzej widoku podwojnego lozka arcybiskupa(?) Moze po prostu byl slusznych rozmiarow... Po ogrodach tez polazilem niewiele, wypilem jeszcze kawe, zjadlem ciastko i w droge... nie chcialem jechac glowna, to nadlozylem z dyszke, zanim dotarlem do Przerowa. Prazylo pieknie i nie w pore zorintowalem sie, ze w twarz - mam wiec na twarzy oblazacy ze skory wyrostek do podtrzymywania okularow. Przerow mnie wkurzyl brakiem oznaczen centrum, zreszta bylo to tylko 3 uliczki na krzyz z paroma piwiarniami. Piwko nazywalo sie bodajze Holba. Potem juz krajowka ciagnalem na Olomuniec, przejechalem prawie caly a centrum jakby zostawalo z tylo-boku. Zawinalem wiec rogala i jakos dotarlem do katedry i na namesti. Posililem sie pizza (uzanlem ze to bezpieczny pokarm) i piwkiem, zrobilem zakupy w Lidlu i okazalo sie ze juz 18-ta a przede mna jeszcze ponad 20 km. Juz po kilku zaczelo kropic a otem wrecz lac! Sternberka nie bylo i nie bylo a tak tedsknilem za suchoscia prawie za wszelka cene... No ale nie za 550 korun w penzionie Vezka! Mimo, ze piwosze w hostince obstawiali 7 km do kempu - uwierzylem taksiarzowi, ze jest 3 i ruszylem na ostatni odcinek. Dobrze podpita pani w recepcji dala mi tyle znizek, ze wyszlo 130 korun za chatke. Piwo w tutejszym barze juz przyjalem, nie kapie sie, deszcz mnie umyl...
czwartek, 21 lipca 2016
wtorek, 19 lipca 2016
100+20 czyli ambicja nie poplaca.
Z mapy wychodzilo, ze ze Znojma do Mikulova niewiele 60 z tego po Austrii polowa. A mial to byc dzien austriacki, to zachcialo sie wiecej - wiecc zamiast na wschod skrecilem na zachod. Drogowskazy prowadzily na Retz, pogoda sie wypieknila to te 20 wiecej nie straszylo. Jak sie okazalo - snulem sie winnym szlakiem pogranicza, Retz to dosc urocze miasteczko i postanowilem go posmakowac organoleptycznie. Byl to smak kawy i ulga w kieszeni (3.10 euro) Posiadane 30 mogloby wiec wystarczyc co najwyzej na 10 kaw a przeciez chcialem spozyc cos lokalnego i napic sie takowegoz. Trudno byo za takie uznac piwo i loda z Billi. Ale pic sie chcialo - pierwszy raz od wyjazdu bylo naprawde sloonecznie i cieplo. Wiec niespiesznie (ale tak ok. 20 km/h) przemierzalem te austriackie wioski, gdzie wystrzyzona trawka i wszystko pod sznureczek. Podobalo mi sie, nie moglem tylko zalapac jezyka - brmial miekko jak czeski, czeskie slowa tez sie pojawialy ale zrozumienia - nie bylo. Przed 15-ta dotarlem do Laa an der Thaye i na wlocie wstapilem do knajpki. Chyba to byla w zasadzie jadlodajnia, bo menu bylo inne na kazdy dzien i zawieralo 4 pozycje. No to wybralem Bauernschmaus, gdybym mogl przewidziec rozwoj wypadkow...
Polazilem po miasteczku i poczulem pierwsze oznaki katastrofy. Na szczescie w rynku byla toaleta... Nie bylo natomiast przy szosie, musialy wystarczyc przydrozne krzaki. I tak ze 4 razy na odcinku 22 km... Otruli mnie! Zaczalem rozwazac nocleg na dziko jeszcze po austriackiej stronie, sily odeszly jak reka odjal. Przy zjezdzie na krajowke do Czech polezalem troche na trawie i postanowilem jechac. Bylo juz dobrze po 20-tej jak przekroczylem granice. Objechalem i obdzwonilem z 10 penzionow i ostatecznie wyladaowalem w zaroslach na rozwidleniu drog. Tyle papierzakow w zyciu nie nasadzilem, pomogla dopiero metoda "palec w gardlo". Ale nie pospalem wcale. Rano nie kusil w ogole widok Mikulovskeho Hradu - naprawde malowniczy, kusila za to toaleta na stacji Mola. Balem sie stamtad ruszyc ale po gorzkiej herbacie i zakupach w Billi (zapas papieru) - wyruszylem w kierunku Brzeclavia. Po paru kilomerach znalazlem niezla miejscowke przy szosie i postanowilem troche odespac. Nie dalo sie ale stwierdzilem przynajmniej bezsprzeczne zalety nawilzanych husteczek... W Lednicach pokrecilem sie po areale, zaryzykowalem lodovou drzst ale zwiedzac mi sie nie chcialo - a chyba mialem to zwiedzanie zalegle, bo 14 lat temu tak sie opilem Bacherowka, ze tylko zleglem w cieniu palacu. Na kempie Apollo dostalem maringotke - domek na kolkach, pspalem z godzinke i zasiadlem w barze. Nie jest zle, przyjalem debreczinske parky i piwo...
Z mapy wychodzilo, ze ze Znojma do Mikulova niewiele 60 z tego po Austrii polowa. A mial to byc dzien austriacki, to zachcialo sie wiecej - wiecc zamiast na wschod skrecilem na zachod. Drogowskazy prowadzily na Retz, pogoda sie wypieknila to te 20 wiecej nie straszylo. Jak sie okazalo - snulem sie winnym szlakiem pogranicza, Retz to dosc urocze miasteczko i postanowilem go posmakowac organoleptycznie. Byl to smak kawy i ulga w kieszeni (3.10 euro) Posiadane 30 mogloby wiec wystarczyc co najwyzej na 10 kaw a przeciez chcialem spozyc cos lokalnego i napic sie takowegoz. Trudno byo za takie uznac piwo i loda z Billi. Ale pic sie chcialo - pierwszy raz od wyjazdu bylo naprawde sloonecznie i cieplo. Wiec niespiesznie (ale tak ok. 20 km/h) przemierzalem te austriackie wioski, gdzie wystrzyzona trawka i wszystko pod sznureczek. Podobalo mi sie, nie moglem tylko zalapac jezyka - brmial miekko jak czeski, czeskie slowa tez sie pojawialy ale zrozumienia - nie bylo. Przed 15-ta dotarlem do Laa an der Thaye i na wlocie wstapilem do knajpki. Chyba to byla w zasadzie jadlodajnia, bo menu bylo inne na kazdy dzien i zawieralo 4 pozycje. No to wybralem Bauernschmaus, gdybym mogl przewidziec rozwoj wypadkow...
Polazilem po miasteczku i poczulem pierwsze oznaki katastrofy. Na szczescie w rynku byla toaleta... Nie bylo natomiast przy szosie, musialy wystarczyc przydrozne krzaki. I tak ze 4 razy na odcinku 22 km... Otruli mnie! Zaczalem rozwazac nocleg na dziko jeszcze po austriackiej stronie, sily odeszly jak reka odjal. Przy zjezdzie na krajowke do Czech polezalem troche na trawie i postanowilem jechac. Bylo juz dobrze po 20-tej jak przekroczylem granice. Objechalem i obdzwonilem z 10 penzionow i ostatecznie wyladaowalem w zaroslach na rozwidleniu drog. Tyle papierzakow w zyciu nie nasadzilem, pomogla dopiero metoda "palec w gardlo". Ale nie pospalem wcale. Rano nie kusil w ogole widok Mikulovskeho Hradu - naprawde malowniczy, kusila za to toaleta na stacji Mola. Balem sie stamtad ruszyc ale po gorzkiej herbacie i zakupach w Billi (zapas papieru) - wyruszylem w kierunku Brzeclavia. Po paru kilomerach znalazlem niezla miejscowke przy szosie i postanowilem troche odespac. Nie dalo sie ale stwierdzilem przynajmniej bezsprzeczne zalety nawilzanych husteczek... W Lednicach pokrecilem sie po areale, zaryzykowalem lodovou drzst ale zwiedzac mi sie nie chcialo - a chyba mialem to zwiedzanie zalegle, bo 14 lat temu tak sie opilem Bacherowka, ze tylko zleglem w cieniu palacu. Na kempie Apollo dostalem maringotke - domek na kolkach, pspalem z godzinke i zasiadlem w barze. Nie jest zle, przyjalem debreczinske parky i piwo...
niedziela, 17 lipca 2016
85+45 czyli zwiedzanie zabiera czas a nie wiadomo czy rozwija...
Pierwsza godzine na zwiedzanie poswiecilem palacowi w Nameste nad Oslavou, pamietam tylko, ze bylem jedynym zwiedzajacym. Poza tym wnettrza jakich wiele juz widzialem - Czesi po dekretach Benesa wiekszosc rezydencji zamienili na muzea a nie jak u nas na jakies filie rolniczych agencji. No ale miesza sie juz to wszystko. Do Trebica - wlasciwie kulminacyjnego miejsca wyprawy dotarlem przed 13-ta ale wjazd do tego niewielkiego miasta a potem odnalezienie romanskiej bazyliki zezarlo kolejna godzine. Bazylika zachowala ducha czasu chociaz byla niszczona, odbudowywana i przebudowywana. No i to zwiedzanie akurat na plus. Druga atrakcja tego miasta - dzielnica zydowska - blichtr i komercja; przebierancy, kramy i pseudo-klezmerska muzyka. Jednak wino porzeczkowe, ktorego szklaneczke walnalem na wejsciu stepilo ten osad i pospacerowalem sobie z lekkim sercem... i zaladkiem No i wtrzachnalem pizze U Cerneho Orla. To wszystko i jeszcze okropny wyjazd sprawilo, ze o 17-tej mialem 33 km i zadnego widoku na nocleg. Ambitnie ruszylem na Bitov, bo tam na pewno mial byc kemping. po drodze Jaromerice nad Rokytnou, Moravske Budejovice juz bez zwiedzania. No i pod koniec szalenczy zjazd i ciezki podjazd.... Dotarlem do kempu po 21-ej, oczywiscie chatek wolnych nie bylo to rozbilem namiocik i poszedlem pic do baru. 3 piwa rozwalily mnie jak dawniej i litr wodki by nie poradzil. Na kacu rano dlugo sie zbieralem, hrad Bitov okazal sie dosc odlegly, zwiedzanie dlugie i niezbyt ciekawe (oprocz moze 44 wypchanych psow - ulubiencow ktoregosc z wlascicieli). No i pare sliwek i napoj energetyczny na sniadanie to bylo przymalo, na parkingu pod hradem zjadlem smazeny syr z hranolkami (i piwkiem) i ruszylem na Znojmo. Wyszlo 45 i ostatnie 15 bylo eleganckie. Niestety - na zwiedzanie rotundy nie zdazylem a szukac kempu (15 km na polnoc od Znojmo) mi sie nie chcialo. Trafilem na pension Morava i troche speszony chcialem odbyc pierwsza rozmowe telefoniczna po czesku i klops! Wlasciciel mowi po polsku. No to pospie sobie...
Pierwsza godzine na zwiedzanie poswiecilem palacowi w Nameste nad Oslavou, pamietam tylko, ze bylem jedynym zwiedzajacym. Poza tym wnettrza jakich wiele juz widzialem - Czesi po dekretach Benesa wiekszosc rezydencji zamienili na muzea a nie jak u nas na jakies filie rolniczych agencji. No ale miesza sie juz to wszystko. Do Trebica - wlasciwie kulminacyjnego miejsca wyprawy dotarlem przed 13-ta ale wjazd do tego niewielkiego miasta a potem odnalezienie romanskiej bazyliki zezarlo kolejna godzine. Bazylika zachowala ducha czasu chociaz byla niszczona, odbudowywana i przebudowywana. No i to zwiedzanie akurat na plus. Druga atrakcja tego miasta - dzielnica zydowska - blichtr i komercja; przebierancy, kramy i pseudo-klezmerska muzyka. Jednak wino porzeczkowe, ktorego szklaneczke walnalem na wejsciu stepilo ten osad i pospacerowalem sobie z lekkim sercem... i zaladkiem No i wtrzachnalem pizze U Cerneho Orla. To wszystko i jeszcze okropny wyjazd sprawilo, ze o 17-tej mialem 33 km i zadnego widoku na nocleg. Ambitnie ruszylem na Bitov, bo tam na pewno mial byc kemping. po drodze Jaromerice nad Rokytnou, Moravske Budejovice juz bez zwiedzania. No i pod koniec szalenczy zjazd i ciezki podjazd.... Dotarlem do kempu po 21-ej, oczywiscie chatek wolnych nie bylo to rozbilem namiocik i poszedlem pic do baru. 3 piwa rozwalily mnie jak dawniej i litr wodki by nie poradzil. Na kacu rano dlugo sie zbieralem, hrad Bitov okazal sie dosc odlegly, zwiedzanie dlugie i niezbyt ciekawe (oprocz moze 44 wypchanych psow - ulubiencow ktoregosc z wlascicieli). No i pare sliwek i napoj energetyczny na sniadanie to bylo przymalo, na parkingu pod hradem zjadlem smazeny syr z hranolkami (i piwkiem) i ruszylem na Znojmo. Wyszlo 45 i ostatnie 15 bylo eleganckie. Niestety - na zwiedzanie rotundy nie zdazylem a szukac kempu (15 km na polnoc od Znojmo) mi sie nie chcialo. Trafilem na pension Morava i troche speszony chcialem odbyc pierwsza rozmowe telefoniczna po czesku i klops! Wlasciciel mowi po polsku. No to pospie sobie...
piątek, 15 lipca 2016
80 km do miejsca, o ktorym nawet nie wiedzialem, ze jest.
No wlasnie, slyszal kto o Nameste nad Oslavou? Nawet jesli mignela mi ta nazwa przy planowaniu trasy, to tylko jako punkt na mapie. Tymczasem wyladowalem tutaj na noclegu a jutro bede zwiedzal tutejszy zamek (czyli palac, bo u Czechow nasz zamek to hrad). I w ogole jutro dzien zwiedzania: Trebic, w ktorym mialem byc przedwczoraj i moze Znojmo, jesli zdaze. A niestety, wpadlem w powazny niedoczas i juz widze, ze tysiaczka nie bedzie... Dzis sie zbieralem powoli, potem z 10 km jechalem krajowka (a wiadomo, ze tam lagodnych podjazdow nie robia) a pozniej znowu kopce i kopce... Z ciekawych miejsc warto wspomniec klasztor Porta Coeli (Brama swiata?) kolo Tisnova i warowny kosciol w Velkej Bitesi. oba cos z poczatku XIII w. Zreszta co i rusz odczytuje te date na tabliczkach przy kosciolach; oczywiscie oznacza ona najczesciej poczatek budowli a dochodza potem pozary i przebudowy. Mimo wszystko w takich miejscach czuc ducha historii; najczesciej przez sciany, bo albo pozamykane albo nie wstrzelilem sie w godzine prohlidki... Wiec jutro sprobuje to zmienic. Na licznik juz nie patrze, bo dopiero 250 km w 4 dni - zaden wynik ale sprobuje tak przeplanowac, zeby 11 dni w trasie wyszlo. Koncze, bo swiezo wypite 3 piwa placza umysl i palce.
No wlasnie, slyszal kto o Nameste nad Oslavou? Nawet jesli mignela mi ta nazwa przy planowaniu trasy, to tylko jako punkt na mapie. Tymczasem wyladowalem tutaj na noclegu a jutro bede zwiedzal tutejszy zamek (czyli palac, bo u Czechow nasz zamek to hrad). I w ogole jutro dzien zwiedzania: Trebic, w ktorym mialem byc przedwczoraj i moze Znojmo, jesli zdaze. A niestety, wpadlem w powazny niedoczas i juz widze, ze tysiaczka nie bedzie... Dzis sie zbieralem powoli, potem z 10 km jechalem krajowka (a wiadomo, ze tam lagodnych podjazdow nie robia) a pozniej znowu kopce i kopce... Z ciekawych miejsc warto wspomniec klasztor Porta Coeli (Brama swiata?) kolo Tisnova i warowny kosciol w Velkej Bitesi. oba cos z poczatku XIII w. Zreszta co i rusz odczytuje te date na tabliczkach przy kosciolach; oczywiscie oznacza ona najczesciej poczatek budowli a dochodza potem pozary i przebudowy. Mimo wszystko w takich miejscach czuc ducha historii; najczesciej przez sciany, bo albo pozamykane albo nie wstrzelilem sie w godzine prohlidki... Wiec jutro sprobuje to zmienic. Na licznik juz nie patrze, bo dopiero 250 km w 4 dni - zaden wynik ale sprobuje tak przeplanowac, zeby 11 dni w trasie wyszlo. Koncze, bo swiezo wypite 3 piwa placza umysl i palce.
czwartek, 14 lipca 2016
110 km w dwa dni czyli do Boskovic droga kreta...
Mialy te Boskovice peknac na raz i nawet zanosilo sie... Z Rymarova az milo lecialo sie z gorki (67,6 - trzeci moj wynik). W Unicovie piwko w Cafe Mozart (cud dzieweczka podawala) a w Litovelu w knajpce niedaleko rynku. Zwlaszcza to pierwsze miasteczko urokliwe (nie tylko przez obsluge) ale przez kosciol starodawny i ratusz okazaly. To drugie juz mniej ale tez pozytywne - byla dopiero 13-ta a ja juz 35 km przelecialem. wyliczalem sobie, ze jeszcze gora 4 godziny i bede. Niestety w tym czasie dopiero opuszczalem Konice, gdzie zjadlem wyprazany syr z hranolkami. Znamienne, posilek ten w polaczeniu z dzikimi czeresniami wczesniej bez umiaru zezeranymi z przydroznych drzew utworzyl mieszanke wybuchowa - wybuch nastapil zaraz za miasteczkiem, bo na tyle wystarczylo mi sily woli. Miejsca w zoladku zrobilo sie wiecej ale i sil ubylo jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki... No i zrobilo sie pod gore, zaczelo padac i czas uciekal a kilometry nie. No i okazalo sie, ze drog do Boskovic jest wiele ale zadna nie jest krotka. W Hornym Stepanovie zapytalem o nocleg ale pani w knajpie przez 1,5 godziny nie mogla sie dodzwonic do majitela (wlasciciela) ubytovni, ktora tam byla. Opity (bo glupio tak siedziec) postanowilem wyruszyc dalej, mlodziez na przystanku poinformowala mnie, ze nejaki penzion je v Lipovie... 6 km pod gore. Nie bylo, jak i zywej duszyw calej wiosce. Dopiero za jakis czas trafila sie staruszka i wskazala Protivanow - kolejne 9 km przez wielki kopiec. Jechalem z wywlonym jezorem, bo 22 sie zblizala. Prawie umarty zadzwonilem do drzwi penzionu Grill Bar ale okazalo sie, ze nie ma kto otworzyc - w tygodniu recepcja do 21.30! No to poszedlem na plac zabaw i tam robilem moj maly namiocik. Zaraz zaczelo lac i przestalo na pol godziny kolo 8.30 - akurat, zeby sie zwinac. Do Boskovic w koncu dotarlem i w zwiazku z oszczednosciami dnia poprzedniego fundnalem sobie apartman w Westernovym Mestecku (cale 600 korun, Dzerry opuscil z 900 a Martine zameldowala). Nazywam sie Gruby Dzek... Ale nie strzelalem sie dzis z nikim tylko pralem i suszylem... Ide spac, bo padam na pysk. Jutro znaowy niewiadoma, do Trebica kolo 90 km ale nogi mi mowia, ze to moze byc za duzo...
Mialy te Boskovice peknac na raz i nawet zanosilo sie... Z Rymarova az milo lecialo sie z gorki (67,6 - trzeci moj wynik). W Unicovie piwko w Cafe Mozart (cud dzieweczka podawala) a w Litovelu w knajpce niedaleko rynku. Zwlaszcza to pierwsze miasteczko urokliwe (nie tylko przez obsluge) ale przez kosciol starodawny i ratusz okazaly. To drugie juz mniej ale tez pozytywne - byla dopiero 13-ta a ja juz 35 km przelecialem. wyliczalem sobie, ze jeszcze gora 4 godziny i bede. Niestety w tym czasie dopiero opuszczalem Konice, gdzie zjadlem wyprazany syr z hranolkami. Znamienne, posilek ten w polaczeniu z dzikimi czeresniami wczesniej bez umiaru zezeranymi z przydroznych drzew utworzyl mieszanke wybuchowa - wybuch nastapil zaraz za miasteczkiem, bo na tyle wystarczylo mi sily woli. Miejsca w zoladku zrobilo sie wiecej ale i sil ubylo jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki... No i zrobilo sie pod gore, zaczelo padac i czas uciekal a kilometry nie. No i okazalo sie, ze drog do Boskovic jest wiele ale zadna nie jest krotka. W Hornym Stepanovie zapytalem o nocleg ale pani w knajpie przez 1,5 godziny nie mogla sie dodzwonic do majitela (wlasciciela) ubytovni, ktora tam byla. Opity (bo glupio tak siedziec) postanowilem wyruszyc dalej, mlodziez na przystanku poinformowala mnie, ze nejaki penzion je v Lipovie... 6 km pod gore. Nie bylo, jak i zywej duszyw calej wiosce. Dopiero za jakis czas trafila sie staruszka i wskazala Protivanow - kolejne 9 km przez wielki kopiec. Jechalem z wywlonym jezorem, bo 22 sie zblizala. Prawie umarty zadzwonilem do drzwi penzionu Grill Bar ale okazalo sie, ze nie ma kto otworzyc - w tygodniu recepcja do 21.30! No to poszedlem na plac zabaw i tam robilem moj maly namiocik. Zaraz zaczelo lac i przestalo na pol godziny kolo 8.30 - akurat, zeby sie zwinac. Do Boskovic w koncu dotarlem i w zwiazku z oszczednosciami dnia poprzedniego fundnalem sobie apartman w Westernovym Mestecku (cale 600 korun, Dzerry opuscil z 900 a Martine zameldowala). Nazywam sie Gruby Dzek... Ale nie strzelalem sie dzis z nikim tylko pralem i suszylem... Ide spac, bo padam na pysk. Jutro znaowy niewiadoma, do Trebica kolo 90 km ale nogi mi mowia, ze to moze byc za duzo...
wtorek, 12 lipca 2016
62 km przez Gory Opawskie czyli Pan Grubasek nie sklada broni.
Nowa ksywka i militarne konotacje powstaly w Jarnoltowku w glowce czteroletniego szkraba, ktory mijany przeze mnie tempem rekracyjnym poinformowal idaca z nim mame: Pan Grubasek jedzie na wojne! Usmialem sie ale zaraz zaczalem sie zastanawiac czy mi gdzie jaka lufa nie wystaje... Ale nie, wiec musialo to byc skojarzenie z ciezkim sprzetem, bo ja, rower i sakwy to bedzie te 180 kg. Dobrze to odczulem, bo etap byl wybitnie gorski. Kilometraz wykonany ale miejsce docelowe czyli Velkie Losiny odlegle wciaz o 30 km. Kombinowalem jak kon pod gore, zeby uniknac serpentyn rysujacych sie na mapie w skali 1:350000 i w rezultacie mialem dlugie i proste podjazdy. Endomondo doprowadzilo do granicy ale podobno dokonczy jak wjade w zasieg, i sie potwierdzi. Sukces - odpoczywalem czesto ale nie prowadzilem! Tylko przez Karlova Studanke przeszedlem pieszkom ale to z mnogosci ciekawych obiektow do fotografowania i swiezo spozytego piwa, ktore lekko szumialo w glowie. To bylo drugie, pierwsze peklo juz w Zlatych Horach. Zadowalalem sie 11-kami, bo tak nie mula ale te 2 juz na kwaterze zmulily poteznie. Mialem juz poniechac pisania chociaz wiFi dziala jak szatan. Teraz o kwaterze pasowaloby napisac ale jeszcze nie opisalem poczatku i srodka, wiec... Z rana padalo i zmoklem w Prudniku, gdzie pojechalem kupowac pieniadze zagraniczne. Myslalem juz zeby w Wieszczynie zostac ale wypogodzilo sie i ruszylem.. Srodek to byly podjazdy pokonywane w tempie 6 km/h i troche zjazdow przed Vrbnem. Potem znowy pod gore ale z mapy wynikalo niezbicie, ze beda i zjazdy, bo droga prowadzila wzdluz potoku w kierunku splywu. I byly. Sporymi kawalkami prulem 60 km/h ale jakies 20 km przed tym Rymarovem niebo sie rozplakalo nad moja chyba dola i otwarlo swoje upusty. I pod gorke sie zrobilo, na szczescie nie widzialem, bo okulary zaparowaly i jakos dociagnalem. Troche popytalem o nocleg i wylodowalem u pani Very w pensionie Anna. Stargowalem stowke z pierwotnych 4 za przyczyna chyba uroku osobistego i zalosnego "ne bude levni?" co po czesku oznaca czy taniej nie bedzie. Ale i tak prawie 400 wydalem, bo jeszcze polevka cesneckova i dvie piva powiekszyly wydatki. Jest tu nieco rustykalnie z epoki chyba Husaka; gornopluk itp. ale nie ma co wybrzdzac. Tylko, ze mi sie trasa zes.ala i musze ukladac na nowo. Ale pomysle o tym jutro...
Nowa ksywka i militarne konotacje powstaly w Jarnoltowku w glowce czteroletniego szkraba, ktory mijany przeze mnie tempem rekracyjnym poinformowal idaca z nim mame: Pan Grubasek jedzie na wojne! Usmialem sie ale zaraz zaczalem sie zastanawiac czy mi gdzie jaka lufa nie wystaje... Ale nie, wiec musialo to byc skojarzenie z ciezkim sprzetem, bo ja, rower i sakwy to bedzie te 180 kg. Dobrze to odczulem, bo etap byl wybitnie gorski. Kilometraz wykonany ale miejsce docelowe czyli Velkie Losiny odlegle wciaz o 30 km. Kombinowalem jak kon pod gore, zeby uniknac serpentyn rysujacych sie na mapie w skali 1:350000 i w rezultacie mialem dlugie i proste podjazdy. Endomondo doprowadzilo do granicy ale podobno dokonczy jak wjade w zasieg, i sie potwierdzi. Sukces - odpoczywalem czesto ale nie prowadzilem! Tylko przez Karlova Studanke przeszedlem pieszkom ale to z mnogosci ciekawych obiektow do fotografowania i swiezo spozytego piwa, ktore lekko szumialo w glowie. To bylo drugie, pierwsze peklo juz w Zlatych Horach. Zadowalalem sie 11-kami, bo tak nie mula ale te 2 juz na kwaterze zmulily poteznie. Mialem juz poniechac pisania chociaz wiFi dziala jak szatan. Teraz o kwaterze pasowaloby napisac ale jeszcze nie opisalem poczatku i srodka, wiec... Z rana padalo i zmoklem w Prudniku, gdzie pojechalem kupowac pieniadze zagraniczne. Myslalem juz zeby w Wieszczynie zostac ale wypogodzilo sie i ruszylem.. Srodek to byly podjazdy pokonywane w tempie 6 km/h i troche zjazdow przed Vrbnem. Potem znowy pod gore ale z mapy wynikalo niezbicie, ze beda i zjazdy, bo droga prowadzila wzdluz potoku w kierunku splywu. I byly. Sporymi kawalkami prulem 60 km/h ale jakies 20 km przed tym Rymarovem niebo sie rozplakalo nad moja chyba dola i otwarlo swoje upusty. I pod gorke sie zrobilo, na szczescie nie widzialem, bo okulary zaparowaly i jakos dociagnalem. Troche popytalem o nocleg i wylodowalem u pani Very w pensionie Anna. Stargowalem stowke z pierwotnych 4 za przyczyna chyba uroku osobistego i zalosnego "ne bude levni?" co po czesku oznaca czy taniej nie bedzie. Ale i tak prawie 400 wydalem, bo jeszcze polevka cesneckova i dvie piva powiekszyly wydatki. Jest tu nieco rustykalnie z epoki chyba Husaka; gornopluk itp. ale nie ma co wybrzdzac. Tylko, ze mi sie trasa zes.ala i musze ukladac na nowo. Ale pomysle o tym jutro...
poniedziałek, 11 lipca 2016
Dojazd pod granice, cholera wie czy nie zamknieta.
Tzn cholera moze i nie wie ale ma wiedziec tutejszy ochroniarz, ktory sie pojawi kolo 22., do tej pory moge snuc dywagacje, bo na liste przejsc jak zalacznik do rozporzadzenia o przywroceniu kontroli - nie natrafilem. A tutejszy tzn. schroniskowy wieszczynowy, bo tutaj (Wieszczyna) dotarlem moim bolidem Astra G z rowerem na dachu. Pierwszy raz jechalem z Google Maps to sie troche zeszlo;) Najpierw zadziwilem sie dzikoscia i rozlegloscia poludniowych przedmiesc Czestochowy a potem zwiedzilem wszystkie chyba dwujezyczne dziury opolszczyzny, m.in. Oberglogau! A w Prudniku zaspiewali za pokoj w schronisku (szklo i marmury!) 85 zl to dalem do zrozumienia ze na mnie nie zarobia i zaraz znalazlo sie miejsce we filii 5 km na poludio-zachod. Bunkrow nie ma ale i tak jest za.ebiscie! 2 lozka, lazieneczka jak marzenie z duza kabina - juz sie nie boje ze d.pa wypchne scianke schylajac sie po mydlo. I to wszystko za 40 zl, a gorna moja tegoroczna kwota za nocleg to 50 PLN... Jest tez WiFi ale nie ma zasiegu Tmobila to SMSow powiadamiajacych nie rozesle. Za to nowoczesnie zamiescilem posta na fejsie.
Mam tez wstepne pozwolenie na zostawienie samochodu na 12 dni, jest git!
I w tym miejscu powinienem naobiecywac jak to bede co dzien pracowicie opisywal kazdy widziany hrad i uzyskane odparzenie na zadku aaale nieee - nie wiem czy uda mi sie kupic jakas rozsadna czeska karte z nternetem, nie wiem czy bedzie mi sie chcialo wie moze jedynymi sladami mojej aktywnosci beda tracki na https://www.endomondo.com/profile/19344758. Kto chce niech sledzi!
Na dzis koniec - ide pogadac z ochroniarzem i zabezpieczyc rower, bo leje jak w Rumunii...
Tzn cholera moze i nie wie ale ma wiedziec tutejszy ochroniarz, ktory sie pojawi kolo 22., do tej pory moge snuc dywagacje, bo na liste przejsc jak zalacznik do rozporzadzenia o przywroceniu kontroli - nie natrafilem. A tutejszy tzn. schroniskowy wieszczynowy, bo tutaj (Wieszczyna) dotarlem moim bolidem Astra G z rowerem na dachu. Pierwszy raz jechalem z Google Maps to sie troche zeszlo;) Najpierw zadziwilem sie dzikoscia i rozlegloscia poludniowych przedmiesc Czestochowy a potem zwiedzilem wszystkie chyba dwujezyczne dziury opolszczyzny, m.in. Oberglogau! A w Prudniku zaspiewali za pokoj w schronisku (szklo i marmury!) 85 zl to dalem do zrozumienia ze na mnie nie zarobia i zaraz znalazlo sie miejsce we filii 5 km na poludio-zachod. Bunkrow nie ma ale i tak jest za.ebiscie! 2 lozka, lazieneczka jak marzenie z duza kabina - juz sie nie boje ze d.pa wypchne scianke schylajac sie po mydlo. I to wszystko za 40 zl, a gorna moja tegoroczna kwota za nocleg to 50 PLN... Jest tez WiFi ale nie ma zasiegu Tmobila to SMSow powiadamiajacych nie rozesle. Za to nowoczesnie zamiescilem posta na fejsie.
Mam tez wstepne pozwolenie na zostawienie samochodu na 12 dni, jest git!
I w tym miejscu powinienem naobiecywac jak to bede co dzien pracowicie opisywal kazdy widziany hrad i uzyskane odparzenie na zadku aaale nieee - nie wiem czy uda mi sie kupic jakas rozsadna czeska karte z nternetem, nie wiem czy bedzie mi sie chcialo wie moze jedynymi sladami mojej aktywnosci beda tracki na https://www.endomondo.com/profile/19344758. Kto chce niech sledzi!
Na dzis koniec - ide pogadac z ochroniarzem i zabezpieczyc rower, bo leje jak w Rumunii...
Subskrybuj:
Posty (Atom)